Dziś
mija 75 rocznica od tragicznego wydarzenia jakim była Pacyfikacja
wsi Trzonów przez okupanta niemieckiego. Los
sprawił, że mieszkańcom tej miejscowości nie dano przeżyć
jeszcze 36 dni i 6 godzin - tyle bowiem czasu brakowało do
wyzwolenia. Co sprawiło, że za wolność musieli zapłacić
najwyższą cenę?
Na
pomniku widnieje napis : „Zamordowani
przez okupanta hitlerowskiego podczas pacyfikacji
w Trzonowie i okolicy w dniu 13.XII.1944 r.”
„To
było dla nas jak Powstanie Warszawskie”
– tak ci, którzy uniknęli śmierci określali
pacyfikację ludności Trzonowa i okolic. Ludzie ci przeżyli wielką
tragedię. 13 grudnia 1944 roku Niemcy dokonali masowej zagłady na
mieszkańcach Trzonowa. Zginęło wówczas 48 osób, w tym 17 dzieci
i 14 kobiet. To była cena jaką wieś zapłaciła za pomoc
partyzantom. Pozostałych
po nich fotografie, wspomnienia bliskich i cudem ocalałych.
Dziś,
tak jak każdego roku, w rocznicę pacyfikacji w Trzonowa, zbierają
się na nabożeństwie mieszkańcy gminy i rodziny ofiar, by uczcić
ich pamięć. Proszę o modlitwę za poległych. O tych tragicznych
wydarzeniach musimy pamiętać, mówić i przypominać kolejnym
pokoleniom Polaków.
Pamiętajmy
o ofiarach tamtych tragicznych wydarzeń, niech wspomnienie o nich
trwa w naszych sercach. Dlatego
będziemy o was pamiętać, o każdej chwili waszego cierpienia.
Będziemy o was mówić i przekazywać waszą historie naszym
dzieciom i wnukom.
Będziemy
obecni tu w Książu Małym aby oddać wam cześć, aby kłaniać się
ofiarom. My wszyscy o nich pamiętamy i na pewno nie zapomnimy...
Osoby i moi pradziadkowie - rodzina Dziurów,
które zostały
zamordowane i spalone we wsi Trzonów dnia 13 grudnia 1944 roku:
zamordowane i spalone we wsi Trzonów dnia 13 grudnia 1944 roku:
Błach
Maria – lat 17, Cichoń Stanisław – lat 20, Cichoń Józef –
lat 18, Dziura Piotr – lat 45, Dziura Zofia – lat 41, Dziura
Adela – lat 19, Dziura Henryka – lat 16, Dziura Tadeusz – lat
13, Dziura Józef – lat 9, Dziura Witold – lat 7, Gąsiorek
Michalina – lat 51, Gąsiorek Józef – lat 48, Gąsiorek
Stanisław – lat 38, Gąsiorek Stanisław – lat 14, Gąsiorek
Zenona – lat 7, Gołąb
Józefa – lat 90, Gołąb Władysław – lat 44, Gołąb Stanisław
– lat 22, Jaros Irena – lat 30, Jaros Jerzy – lat 4, Kania
Klotylda – lat 60, Kania Urszula – lat 30, Kania Aleksander –
lat 6, Kocjan Józef - lat 50, Kozik Władysław – lat 58, Majka
Zofia – lat 38, Pasternak
Michalina – lat 44, Pasternak Barbara – lat 13, Pietras Mikołaj
– lat 60, Pietras
Zofia – lat 30, Pietras Helena – lat 22, Pietras Maria – 1 rok, Pietrzyk
Władysław – lat 40, Pietrzyk Zofia – lat 35, Pietrzyk Maria –
lat 14, Pietrzyk
Zenona – lat 3, Szmer Zofia – lat 36, Szmer Stanisława – lat
24, Szmer Józef – lat 22, Szmer Stanisław – lat 22, Szych Józef
– lat 48, Szych Helena – lat 14, Zegan Ignacy lat 76, Zegan Zofia
– lat 27, Zegan Bogusław – 10 miesięcy, Zięba Bronisława –
lat 25, Zięba
Zygmunt – lat 7, Zięba Mieczysława – lat 2.
*
Polecane
strony zawierające informacje o Trzonowie oraz o Pacyfikacji
Trzonowa:
„Trzonów”
opisany przez stronę Sancygniów -
„Zostałytylko zgliszcza”
- opisany przez Dziennika Polskiego 24 – nr 24 września 2004
„Bóg,Honor, Ojczyzna - 60 rocznica pacyfikacji Trzonowa”
- opisany stronę Niedziela.pl – tygodnik katolicki nr 50/2004
„W60. rocznice pacyfikacji Trzonowa” -
opisany przez stronę Gazeta Miechowska – miechow.info/gazeta
"Polska pod okupacją 1939-1945" - tom. 1 - str 257 - opisany przez stronę - Pamięć.pl
"Polska pod okupacją 1939-1945" - tom. 1 - str 257 - opisany przez stronę - Pamięć.pl
Cały artykuł można przeczytać poniżej – wydany przez Kuriera Miechowskiego nr 11 (25) marzec-kwiecień 2014.
*
TO
BYŁO DLA NAS JAK POWSTANIE WARSZAWSKIE
70-TA ROCZNICA MORDU
Część
I – Relacje
światków
Kobiety i dzieci zamordowane przez Niemców we wsi Trzonów, pow. Miechowski, 13 XII 1944 r. [ze zbiorów mauzolem w michniowej]. |
13 XII 1944 r. - Pogrzeb ofiar pacyfikacji Trzonowa. Zdjęcie z kolekcji p. Krzysztofa. źródło: Stare fotografie Książa Wielkiego - FB. |
Ściśnięta Polska
Tadeusz
Bochen – starszy pan w domostwie nieopodal drogi biegnącej do lasu
sancygniowskiego o roku 1944 opowiada chętnie choć go dziwi, ze
ktokolwiek jeszcze o to pyta. W lasach sancygniowski działo AK, tam
były przeważnie miastowe chłopaki z Krakowa, a na wsi były
Bataliony Chłopskie. Bataliony w Trzonowie organizował sierżant
Szmer, w oddziale było ze 20 osób. Akowców było masę, przebywali
w lesie od wiosny do jesieni. Wyjechali na południe. A tyle ich
było, ze całą noc z lasu końmi, wozami jechali, jak się
wyprowadzili. To były przeważnie młode chłopaki po dwadzieścia
kilka lat. Jak nieraz chodziłem do lasu, to tam były między
drzewami porobione szałasy, jedzenie meli ze wsi albo z dworu. Z
Zaryszyna i Sancygniowa brali owce z dworu, a do nas jak tylko
szarówka się zrobiła, zawsze po wodę przyjeżdżali wozem z końmi
i dużą beczką. Było i tak, że Niemcy jechali na samochodzie,
wieźli łopaty, siekiery, podjechali pod las, a ci ze wsi co byli w
Bch, na kraju się w lesie schowali. Niemcy podjechali, a wtedy nasi
zaczęli bić naokoło. Zabili siedmiu Niemców, a kilka ich
uciekało.
W
Trzonowie była i ruska partyzantka. I oni wyszli co idzie droga od
Działoszyc do Pińczowa, leciał samochód. Niemcy przejeżdżali,
jakaś gruba ryba jechała. Złapali ich, przyprowadzili do lasu,
musieli sobie dół wykopać i zastrzelili tych Niemców. Jak były
żniwa poszliśmy z ojcem siec zboże kosą, a w nocy przyjechała
partyzantka do lasu od Lubczy. Mieli parę koni, wsiedli na wózek i
pojechali prosto na wieś. Ja przyszedłem do studni po wodę. A od
Wymysłowa samochodem jechali Niemcy i dopadli tych partyzantów na
prosto koło naszy studni. Trzech uciekało, a czwarty uciekł może
ze 100 metrów, odbił w stronę lasu i padł trzy krotki od ojca
zastrzelony.
Wtedy
13 grudnia wszyscy my z rana pouciekali z domu i schowali się w
lesie, wróciliśmy dopiero wieczorem. Tyraliera z Niemców i
Ukraińców szła od Sancygniowa przez las, czołg szedł. Tyle ich
było, że cały las zajęli. Na Trzonówku mieszkała ruska
partyzantka. Byli ruscy co uciekli z niewoli, a trochę ich
spadochronami spuścili. Oni się stołowali na Trzonówku i
wiedzieli, ze idzie tyraliera. Dolecieli na kraj, a Niemcy wychodzą
z lasu, to jeden tylko partyzant uciekł, a dwóch zabili u nas na
polu. A oni szli przez wieś, wchodzili do domu, wyprowadzili i
zabijali. U Cichonia poschodziło się sporo ludzi, to rzucili granat
do piwnicy, urwało ręce kobicie, resztę poharatało ludzi. W samym
środku wsi, tam było z 10-15 ludzi. Na Trzonówku Górnym zabili
dzieci u Dziurów.
- My
wtedy mieli nabity i powieszony pod szopą taki wielki tytoń, tak
się udał! To jak szlo ci Ukraińscy ani tyćka listka nie zostało!
Wszystko zabrali.
Ale
po co Ukraińcy poszli do wojska do Niemców? Oni chcieli wygraną
wojnę, bo będą mieli swój kraj. Ukraina była pod Rosją zabraną
i dlatego szli do Niemców na wojnę, żeby sobie podporządkować
Polskę. Polacy to się zawsze przed kimś muszą bronić. Żaden
kraj nie jest taki ściśnięty jak Polska, z jednej strony był wróg
i z drogi wróg. I zawsze trzeba było walczyć.
Pogrom
w rodzinie Dziurów
Chcieli
mnie wziąć do Niemiec, miałam 14 lat, ale nie chciałam i sobie
znalazłam pracę w Miechowie w restauracji u Stycznia – opowiada
85-letnia Zofia Bochen ( z domu Dziura) – Pracowałam ze dwa lata.
I wtedy w grudniu miałam 16 lat, jak przyszła kobitka z jajkami z
Piasecznej Suwalina i mówi – Ty sobie tak tu pracujesz, a u ciebie
cała rodzina wybita, wypalone budynki!
- Więc
ja – Rany boskie! - Wpadłam z takie okropne zamieszkanie. I
poszłam z Miechowa do Trzonowa za koleją jak ona idzie. Doszłam
do Święcić, a rodzina mi mówi, ze prawda, ze rodzina wybita, a
zostały trzy siostry ranne.
Przyszłam
do nas na Trzonówek, a tam nie ma nic. Wszystko wypalone. I no taka
szopa została i tam te trupy wszystkie poukładane. Zginęli ojciec
i matka, dwie siostry – Adela – 19 lat, Henryka – 16 lat i
trzech braci: Tadeusz - 13 lat, Józef – 9 lat i Witold – 7 lat.
Trzy siostry ocalały, wujki je wzięli. Marianna starsza o dwa lata
leżała ciężko w głowę ranna, nieprzytomna, chorowała bardzo. A
dwie siostry były ranne w nogi i ręce.
Do
nas do domu często przychodzili partyzanci. Najstarsza siostra szyła
ubrania dla partyzantki, na podwórku była kuchnia dla partyzantów,
końmi się jeździło jak było trzeba. Pomagali my om jak mogli.
Pod
kulami i granatami
Ja
od małego dziecka byłam pod kulami i granatami, mam 78 lat – mówi
Muszyńska Zenona – Pokażę coś – starsza pani odkrywa swoją
pokiereszowaną nogę – Widać kość. Ale nie mam Zbowidu, nie
potwierdzili mi.
To
było 13 grudnia 1944 roku, miałam 9 lat. Samoloty latały i
obserwowały wieś, szły czołgi, Trzonów z wszystkich stron był
obtoczony. Mamusia mówi do mnie – Córko idzie front dookoła,
będziemy uciekać – A tatuś do niej – Ja zginę to w domu
swoim, a ty jak chcesz idź z dziećmi.
Wyszłymy,
mamusia wzięła skrajek chleba i idziemy w stronę Książa Małego
z dwojga dziećmi. Bo byłam ja i wnuczka Madejski, męża siostry
dziecko. Miało dwa lata, w chustce owinięte, dziewczynka, ona była
nauczycielką w Słaboszowie, Schab się nazywa. Idziemy, a leci
Pieczyrakowa z Trzonówka i woła.
-
Gdzieś ty idziesz z dziećmi!! Będziesz zabita na polu! Wróć się,
bo front idzie dookoła! To poszliśmy do domu Piły. Było nas 13
ludzi, ustawiliśmy się po ścianie, bo tak zakał gospodarz. A była
tam taka stara babcia i mówi tak: Weźcie ten obraz św. Antoniego i
wstawcież w okno, to może św. Antoni nas obroni. Wstawiliśmy i
siedzimy. A na strychu było sześciu mężczyzn ukrytych.
Stoimy
koło ścian, a gospodarz wyjrzał, wrócił i nam mówi:
-
Ludzie! Zmówcie spowiedź powszechną! Przygotujcie się do śmierci,
bo ludzie leżą po całej drodze zabici, krwi pełno. My zostaliśmy
niezabici jeszcze, bo nie doszli do nas. A jak dojdą, tak samo
będziemy. - To powiedział, a do nas już strzelają przez okna.
Szkła ino naokoło fruwają, ale my już nic, takie ogłupiałe
stoimy, bo wiemy, że i tak będziemy zabici. Na ostatku jeden
okręcił granat i wrzucił do środka. Zmietli nas z popiołem...
Ale
przeżyli my wszyscy tylko ranni my byli okropnie. Jedna Nowakowa
miała dziecko przy piersi, pierś jej wyrwało i dziecko całe
zalało krwią, ale dziecko przeżyło.
-
Jeszcze my się nie pozbierali, a wschodzą Ukraińce z karabinami i
wołają: Gdzie bandyt?! - Mówimy – tu nie ma żadnych bandytów.
To doszedł Ukrainiec, przejechał po nas karabinem i mówi – A z
wami to będzie zaraz tak – szzzzzzzzz!!! - że zaraz nas
wszystkich wystrzelają. I w tym momencie wchodzi do nas niemiecki
oficer, co miał tu oddział i poszedł zobaczyć, co się robi na
wsi. I no popatrzył dookoła, złapał tych Ukraińców za kołnierze
do góry i wiła: Wek! Wek! Na koń!! - I tak my zostaliśmy ocaleni
przez tego Niemca. Bo granat nas nie zabił, to byliby nas
wystrzelali.
A
mój tatuś zobaczył wtedy na drodze, jak kopią takiego starego
Cichonia. Dali mu worek z gęsiami, on leży na ziemi, a oni go kopią
dookoła. I tatuś podszedł do tego Niemca co nas ocalił i mówi mu
przez tłumacza – że tam leży stary taki ukopany. I wtedy ten
oficer kazał zawołać Niemca co go kopał i mu tak przygroził, że
on ma worek wziąć, a stary niech idzie do domu. A ten staruszek co
miał z 80 lat, mówi ze łzami do ojca – Janie, uratowaliście mi
życie, bo by byli mnie zakopali …
Wyszli
te Ukraińce z domu, a ja mówię – Mamusiu, tak mi ciepło w bucie
– Mamusia włożyła rękę do cholewki i wyciągła cało we krwi
– i tylko krzyknęła – Dziecko! Nogę masz utrąconą! - Wzięła
mnie na plecy i przyniosła do domu. Przyjechał na koniu partyzant,
ale co on mi mógł pomoc? Przywiózł trochę bandażu, jodyny,
zakropił i ta noga się tak zagoiła jak chciała, kość widać.
Do
nas partyzanci przyjechali, siano brali, nocowali. I jak nie raz
mówiłam do tatusia – Patrz, należą do Zbowidu, dają im coś, a
tyś się tyle udzielał, wszystkich żeś w nocy przyjmował i ani
mamusia, ani ty nie korzystaliście, a tacy co nic nie widzieli
korzystają...
A
tatuś mi zawsze mówił tak – Córko, nie zbogacę się, a trzeba
było ludziom pomoc... Bo u nas jak kto przyszedł, to zaraz mamusia
robiła herbatę, częstowała. A we wojnie przyjechali tacy ze
Sosnowca i stołowali się u nas. Młócili cepami zboże i prosili
– niech pani nam da co jeść. I mamusia robiła na mleku zacierki,
żeby ich jako wyżywić. Bo ich zwolnili z roboty i bali się, żeby
ich tam nie wybili i tu uciekali.
Raz
szedł tatuś ze szwagrem przez las sancygniowski i nagle słyszą
płacz dziecka. Patrzą, a tam mały chłopaczek i płacze do ojca –
My uciekali z mamusią i tatusiem i oni mi gdzieś zginęli i ja
zabłąkałem – Tatuś zabrał go, podeszedł przez las do kuzyna i
mówi mu: Ty masz ino czworo ludzi w domu, a ja mam chyba ze
dwanaście, jakbyś przyjął to dziecko, no nie możemy go
zniszczyć. - Ale tamten mu mówi – Bracie, a ja już mam dość
swoich!
- Ojciec
tylko popatrzał na chłopczyka i mówi – Trudno, to go zabiorę i
on też u nas nie będzie głodny – Przyprowadził go, chłopak
miał z 8 lat, był u nas ze dwa lata, a potem pan Karol opisał do
Czerwonego Krzyża, że jest u nas takie dziecko. I przyjechał po
niego na rowerze ojciec z Sosnowca, był piekarzem. Przyjechał i
upadł z płaczem do nóg mamusi i całował jej stopy – Że pani
moje dziecko przyjęła, że ocaliła! - A tego chłopaka złapał i
wołał – Synu kochany! Ja myślałem, że już cię nigdy nie
odzyskam!
I
wtedy 13 grudnia co do nas strzelali, ja stałam oparta o ścianę i
późni sąsiad mnie odsunął i mówi – Boże! Ale dziecko miało
szczęście! Cztery kule szły obok ciebie, ale się wszystkie
zatrzymały na kamieniu! - Ale my byli okropnie ranni. I jak ten
granat wybuchł, to odłamki przeszły przez sufit co był z desek i
wszystkich tych chłopaków na górze poraniło, posiekało. Jak
schodzili po drabinie, to płakali, bo mieli szczątki z nóg. Ale
ocaleliśmy wszyscy.
Nasza
mama zabita
13
grudnia zaciemnił się cały Trzonów. Szły samoloty, czołgi, od
samego lasu Niemcy wchodzili do domu i bili ludzi. Bardzo brzydko
było, błoto rozchlapane, rędzińsko takie – opowiada 81-letnia
Leokadia Nowak – I nadszedł nasz dom, widzimy idą koło okna. Był
ojciec – Stanisław Szmer, mama Zofia z domu Milewska, mój kuzyn
Władysław Kozik i ja. Moje siostry były małe dziewczynki i po tym
jak Niemcy spalili Trzonów w sierpniu one zostały u babci w
Boczkowicach.
Mama
mówi do tatusia – ucieknij na górę, bo tyś jest młody jeszcze.
Ojciec wyszedł na strych, wyciągnął drabinę, a kuzyn został z
nami w kuchni. Weszło dwóch. Obchodzili się z nami okropnie. Jeden
szarpał mamę za bluzkę, kuzyna w twarz uderzył, a mnie kopa w
tyłek i na korytarz. Potem drugi wyprowadził kuzyna na podwórko i
go zabił. A jeden został się na korytarzu z mamą i ze mną. Mama
go prosiła, żeby darował jej życie, bo ma trójkę drobnych
dzieci – 6 lat, 9 lat i 11 lat. On wtedy spojrzał na mnie i pyta
mi się – Ile masz lat? - To mu mówię – 11, a on na to – Ja
mam takie dziecko w domu. I mówi do mnie – Iż tam dalej, schowaj
się, bo ten drugi cię zabije – Ja weszłam do komórki i się
schowałam za beczkę – A mama jeszcze raz go prosi – Panie,
panie daruj mi życie! - I tylko tyle widziałam, że strzelił do
mamy i poszedł. Ten sam, co mi się kazał schować, na moich oczach
zabił mi mamę. Pamiętam go do dziś.... Niski, gruby, mocny rudy,
w hełmie, miał zielone spodnie z lampasami i krótką czarną broń.
I ja z tego pomieszczenia słyszałam, jak mama jeszcze nogami
ruszała i tak jęczała. On zabrał się i poszedł, ale jeszcze
wrzucił granat na korytarz. A drugi wszedł do komory tam, gdzie ja
byłam i zaczął karabinem strzelać dookoła po ścianach. Mnie nie
trafił, bo stałam z boku za beczką i słomą.
Ale
jak tamten wrzucił granat, to się wszystko zaczęło palić. Ojcu
opalił się nos, głowa, włosy mu się spaliły , a mnie tak włosy
spadły, ze tylko mi się została ścierń na głowie. Tata wtedy
zeszedł szybko i mówi do mnie – Nasza mama zabita... - I
wyciągnęliśmy ją jakoś na podwórko. A oni chodzili jeszcze po
ogrodzie, jak nas zobaczyli, to tak puścił broń, że całe drzwi
ze siekał kulami. Ale my już zdążyli uciec.
Teraz opowiadam te historie córce, bo jak nie mówić o takiej
tragedii? Ja się starałam o Zbowid, ale mi nie przyznali. Wie pani,
ja Boga dziękuję za ocalenie, ale we mnie dziś został taki lęk.
Jak zaciemnili cały Trzonów, jak ojciec spadł ze strychu spalony,
jak mi mamę zabili....
To
nieprawda...
Pochodzę
z Woli Knyszyńskiej, gdzie był dworek co do Sancygniowa należał –
mówi Krystyna Włosowicz – Gdy miałam 9 lat przyjechali
partyzanci i się zadomowili na Knyszynie. Poukładali broń, mieli
kuchnie przejazdową, gotowali, chleb piekli. Opowiem pani historię,
jaka to trudna sprawa powiedzieć o człowieku, jaki on naprawdę
jest.
To
był 13 grudzień 1944 rok. Mój brat miał 17 lat, uczył się
stolarki na wiosce Gaik co należy do Zaryszyna. Miał właśnie iść
do pracy. Dziedzic z Sancygniowa zawsze dawał znać, że nadchodzą
Niemcy i wtedy tez mówił do nas: Uciekajcie, bo będzie obława.
- A
gdzie my uciekniemy ? - tylko się zapytała mama – Na las nie
pójdziemy, bo nas wszystkich wybiją. I zostaliśmy w domu.
Rozwidniało się, a Niemcy nadeszli w nocy. Ojciec mówi do brata –
Iść póki wcześniej, bo jak przyjdą Niemcy, to cię zabiorą,
boś młody, powiedzą ześ partyzant. Tylko jakby czasem szli –
Pamiętaj, broń Boże nie uciekaj! Bo Cie zabiją! - Brat szybko
wyleciał z domu, a ty znienacka Niemcy wychodzą zaa pagórka,
zobaczyli go, wołają – Halt! Halt! - I strzelają do niego. A
ojciec spod domu co tchu biegnie do niego i woła – Nie uciekaj1
Podnieś ręce do góry! - No i Niemcy doszli, zabrali tatusia,
brata i naszego sąsiada. Tatuś się nazywał Chołota Wincenty,
bratu było Henryk, a sąsiadowi Soczawa Tomasz.
Z
dała od lasu, polami wszyscy szli na Trzonów obławę robić. Jeden
z Niemców kazał otworzyć mojemu bratu skrzynkę z nabojami. Brat
pojęcia nie miał, pomógł mu tatuś, bo był 8 lat w niewoli i na
froncie i w Rosji. Przerwał walcóweczkę i otworzył, a Niemiec
stał obok i mówił coś po niemiecku. I nagle ten Niemiec podszedł
do tatusia i trzy razy go kolbą z całej siły w pierś uderzył, aż
ojciec zaczął pluć krwią. A wtedy doszedł do nich z tyłu taki
bardzo młody Niemiec, miał może trochę ponad 20 lat i mówi do
ojca – Chodż pan ze mną – A ojciec go pyta – Ale to mój syn,
mogę go zabrać? - Weź go pan – tamten odpowiedział i jeszcze
dołączy do nich sąsiad.
I
szli ci Niemcy i spod samego lasu zaczęli ubój ludzi. Zobaczyli
człowieka na drodze, strzelali do niego z karabinu maszynowego. Jak
ktoś nie wychodził z domu, wrzucali granat do środka. Kobieta szła
z malutkiem dzieckiem na ręku, puścił serię po niej. Wie pani,
mordowania była nie z tej ziemi! Szli całą wsią, zabijali ludzi i
składali pod mur. Bili do człowieka z dwóch albo trzech karabinów,
jak się przewrócił, to następny i następny...
Ojciec
pilnował tego młodego Niemca, ale przyszli jak jeziorko w Trzonowie
i on mu się zgubił. A ludzi już wybrali dookoła nich i nagle
słyszą z tyłu – Ruas! Raus ! - przyszła ich kolej i pędzą ich
na tą kope tych ludzi, co wy zabijali. Brat trzyma ojca za ręce i
woła – Tatuś nie zostawiaj mnie! Tatuś już zginiemy! - Ojciec
zwleka jak może – robi krok do przodu i dwa do tyłu, żeby
odciągnąć, żeby zobaczyć tego młodego Niemca. Ale go nie widać.
I nagle doszedł do ojca otyły Niemiec, starczy człowiek, złapał
go za koszulę, popycha i woła – Raus! - i pokazuje, żeby się
ustawili na przykopie do zabicia. Ojciec się zaparł i myśli sobie
– nie pójdzie, niech tu strzela do niego, to nie było jego
zabije, bo on wśród Niemców stoi. I wtedy akurat nadjechał
gospodarz z pola – Lniany się nazywał – przyjechał i w tym
jeziorku chciał konia napoić. Niemcy wołają, żeby dał im
kenkarte. A ten Lniany nie wie co robić i podał mi ulotkę.
Samoloty jak jeździły, to piszczały ulotki, ale to się nie
wiedziało co tam pisze, bo one były po niemiecku. Niemiec spojrzał
tylko na nią i woła – Ty fawluchter bandit! - ściąga karabin
maszynowy i do niego – A Lniniany dalej na koniu siedział i puścił
tego konia w galop – I wie pani, jak on w tym ogniu uciekał ze
dwieście metrów, a oni bili do niego! We trzech bili tymi
karabinami, a on w jednym ogniu uciekł! I dopiero tak daleko na
końcu padł na polu. A ich znów przepchają pod mur do zabicia, ale
ojciec poczuł, że go ktoś pociągnął za rękę, a to ten młody
Niemiec i mówi do ojca, bo dość dobrze mówił po polsku –
Trzymaj się pan mnie, bo ja muszę z wojskiem! - I szli we trzech za
nim, ale niedaleko uszli, a znów dolatuje do nich ten starszy
Niemiec i atakuje ich, żeby pod te ścianę śmierci szli. A ten
młody Niemiec, wie pani, tylko tak zawołał trzy razy: Nain! Nain!
Nain! - Wtedy nagle jakieś miejscowy – starszy człowiek, co go
Niemcy już prowadzili na rozstrzał, wybiegł z tłumu i z takimi
nerwami pchnął tego starszego Niemca w błoto i kałuże. On się
przewrócił i tak się gramolił z bajora, a ten młody Niemiec
złapał ojca za rękę i wyprowadził ich trzech spośród wojska.
Miało
się ku wieczorowi. Doszli na Trzonówek. Weszli do domu do
Pietrzyka, wszyscy wybici. Nawet na skraju lasu kupka drzewa leżała,
kobieta weszła w gałęzie z dzieckiem i też obydwoje zabili. I ten
młody Niemiec mówi im tak – Słuchajcie panowie, ja muszę iść,
dołączyć do nich, a wy nie wychodźcie stad.
Tu
nie wejdą, bo się boją – Tak im tłumaczy, wyciąga z kieszeni
po kawałeczku cukru i im daje, bo tak usta mieli zaschnięte, że
nie mogli mówić. Potem ich papierosach częstuje – Ojcu ręce
chodzą, boi się, bo myśli sobie – To ryż jest Niemiec, może
tylko tak świadczy, żeby on uszedł z życiem, a potem ich
zabije... - Wypalili i Niemiec idzie do drzwi, oni się rozsunęli na
boki, bo myśleli, że będzie do nich strzelał, ale on wyszedł i
poszedł. Usiedli, a tu nagle słyszą szmery. A za szafą w rogu
dziecko sześcioletnie siedziało. Rodziców już zabili, a ten
chłopaczek, da pani wiarę, za tą szafą przeżył. Kilkanaście
lat temu on przyjechał do Sancygniowa i mnie poznał. Ojciec go
zapytał, czy ma tu kogo, dziecko pokazało na dom w oddali i ojciec
go tam zaprowadził. A sami zebrali się przez te krzaki, las i do
domu. To mówię pani, jak ojciec wrócił, cały był spluty krwią,
że dwa tygodnie śliny nie mógł przełknąć. Jeść nie mógł,
pić nie mógł, tak był zapuchnięty, co go ten Niemiec tak
uderzył. I niech pani patrzy, jeden Niemiec go prawie zabił, a ten
drugi Niemiec, taki młody człowiek potrafi podać rękę i trzech
ludzi uratował.
Ja
już nie raz opowiadałem te historię, ale wtedy słyszałam – To
nieprawda.... - mówi smutno starsza pani i pyta z goryczą – I jak
pani udowodni?
Przestroga
dla Polaków
Jedna
grupa co zabijała szła od Zaryszyna i lasu, druga mordowała ludzi
u góry na Trzonówku. Byli Niemcy i Ukraińcy, ale więcej Ukraińcy
zabijali – opowiada Pani Jadwiga, wtedy 11 letnie dziewczynka –
Lidzi nie uciekali, a powiem dlaczego. Bo była dwa razy pacyfikacja
Trzonowa, raz spalili cały Trzonów w sierpniu 1944. Eskadra
samolotów niemieckich nadeszła i puszczali bomby zapalające.
Ludzie wtedy byli ostrzeżeni przez partyzantów i uciekli z rana.
Jak Niemcy odjechali, powracali do wsi. - Pani! Tu był koniec
świata! Bydła ryczały, paliły się żywcem! Domu się paliły!
Wszystko w jednym ogniu było! - I potem ludzie mówili, że jakby
byli ze wsi nie uciekli, to by może co ocalili. A 13 grudnia już
nas nikt nie ostrzegł. W domach były całe rodziny. Było okropnie
błoto, bo jak te Niemcory szły takie obrane byty mieli, czołg
szedł, samoloty chodziły górą. Ludzie byli oszołomieni! Wie
pani, to było dla nas jak Powstanie Warszawskie... Kogo zasrali to
bandyt! Zabijali za koleją wszystkich! Starców, dzieci. U Zegana
matka trzymała dziecko 9-miesięczne na ręce, matkę zastrzeli, a
to malutkie dziecko bagnetem przebił. U Dragana na początku wsi
wrzucili granat, bo ludzie się skupili w domu, dużo poraniła i
zabiło.
Doszli
do nas. Wyprowadzili ojca, mamę, odebrali im kenkarty i ustawili na
dróżce. Kenkarty każdy miał za Niemców, tak jak teraz są
dowody, to za okupacji były kenkarty. I... w tym momencie nadjechała
żandarmeria niemiecka. Bo zabijali Niemcy z Ukraińcami, a
nadjechali jeszcze inni Niemcy. I oni jak zobaczyli, ze dzieci leżą
wy zabijane po całej drodze, starcy, to zaczęli być rakiety
zielone do góry i wołali po niemiecku „auf, auf”. Huk był! A
oni na rozkaz, żeby przestać bić. I wie pani, zaraz przestali. I
moich rodziców już nie zabili. Tylko wrócili – i pytają –
Masz konie? - po polsku umieli Ukraińcy – To ubieraj! - Bo
chcieli, żeby im wywieźć amunicję w stronę Sancygniowa. I kliku
taki złapali, żeby im to odwozili. Mój ojciec tylko sobie
pomyślał: Boże kochany! Przecież ja już nie wrócę, bo kenkarty
odebrali, zawieziemy amunicje, oni nas rąbną, ale jakoś wrócili...
A
ja się schowałam wtedy z dwójką dzieci po sąsiedzku u Cichonia
za piecem. Trzy dziewczynki, postulałyśmy się tak. Przyleciał
Niemiec i karabinem po nas jeździ, widzimy się tak. Przyleciał
Niemiec i karabinem po nas jeździ, ze się szykuje, zęby nas
wystrzelać. Przytuliły my się mocno do sobie i … wtedy zaczęli
te rakiety bić. I tak my się uratowały. Niedaleko była piwnica
koło Noconia, tam się od Rokity zeszli, było z 15 ludzi, i to
wszystko było już przygotowane na śmierć. I oni też ocaleli. Ta
żandarmeria co przyjechała od Książa, oni uratowali, bo zaczęli
bić rakiety i tamci przestali zabijać.
Ukraince
po polsku umieli i jeden tak powiedział, jak odchodził do mamy: Jak
się jeszcze raz to powtórzy, to tu po was ani śladu nie będzie,
wszystkie was wybijemy!
Wtedy
co Trzonów spalili, to potem Niemcy i Ukraińcy rabowali – świnie,
kury. Ale powiem pani – Niemcy i tak byli względni. Ukraińcy
zarabowali ojcu konie. Gospodarkę my mieli dużą i ojciec nie miał
czym robić. A ktoś wyśledził, że na Strzeżowie chłop ma parę
obcych kasztanów co chodzą w kieratach. To ojciec pojechał do
Miechowa, poszedł do Niemca co rządził i on mi dał kartkę, żeby
te konie odebrać. A drugi z Niemców ostrzegł ojca – Niech pan
nie jedzie przez Książ, bo na trasie Miechów-Książ stoją
Ukraińcy i pana zabiją. Ojciec konie odebrał i skręcił na
Bukowską Wolę, Kalinę, Słaboszów i wrócił do domu. I
dowiedzieliśmy się, że Strzeżowa ktoś dał znać, że chłop
zabrał konie i te Ukraińce już czekały na trasie, żeby ojca
zabić.
Wie
pani, wszystko zależy od człowieka, jeden może być księdzem,
drugi bandytą. I wśród Niemców i Polaków są dobrzy i źli. Tu
dziewczynę też uratował Niemiec – jak strzelali u Dragana, Adeli
Gąsiorkowej siostra. Niemiec ją pchnął i mówi – Uciekajże,
schowaj się! Do ustępu się schowała, miała ze 14 lat i uratowała
się.
Tych
co wy za bojali późni ludzie przewieźli na wozach i pochowali na
cmentarzu w Książu Małym. W Trzonowie jest tylko miejsce
upamiętniające. Ale wie pani, Trzonów się już nie podniósł po
tych pacyfikacjach, bo jak raz spalili, drugi raz wybili, to ludzie
wyjechali. Tu naprawdę ludzie przeszli, ale Zbowidu nie mieli.
Mnie
się wydaje, że to dla nas Polaków przestroga jest, że przeszliśmy
te kolejkę taką, żeby to w życiu się nie powtórzyło już
nigdy. Ale jak się patrzy teraz na ludzi jacy są, to zbliża się
ku temu. Bo ludzie są zimni i nieuczynni i tylko pieniądz się
liczy. A pieniądz i bogactwo to nie wszystko, bo to wszystko mija.
Można być bogatym, a przyjdzie taki czas, ze można nic nie mieć.
Karta się odwraca w życiu każdemu. Polacy walczyć umią, i nawet
i za kogo, ale potem już zapominają o wszystkim. Polacy mają ten
zryw, ale po zrywie już jeden powstaje przeciwko drugiemu.
Jolanta
Baran
Dziękujemy
Zofii
Madejskiej,
Pan sołtys z Trzonowa za pomoc przy realizacji tego materiału oraz
najstarszym mieszkańcom za to, że zgodzili się raz jeszcze
powrócić do tych dramatycznych chwili sprzed 70 lat.
CIĄG DALSZY W NASTEPNYM NUMERZE!
CIĄG DALSZY W NASTEPNYM NUMERZE!
„SCHNEESTURM” - „Śnieżna burza” - podłoże historyczne akcji pacyfikacyjnej Trzonowa w 1944r.
Kurier Miechowski nr 11 (25) marzec-kwiecień 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz