piątek, 13 grudnia 2019

PAMIĘTAMY - PACYFIKACJA TRZONOWA


Dziś mija 75 rocznica od tragicznego wydarzenia jakim była Pacyfikacja wsi Trzonów przez okupanta niemieckiego. Los sprawił, że mieszkańcom tej miejscowości nie dano przeżyć jeszcze 36 dni i 6 godzin - tyle bowiem czasu brakowało do wyzwolenia. Co sprawiło, że za wolność musieli zapłacić najwyższą cenę?

Na pomniku widnieje napis : Zamordowani przez okupanta hitlerowskiego podczas pacyfikacji w Trzonowie i okolicy w dniu 13.XII.1944 r.” 

To było dla nas jak Powstanie Warszawskie” – tak ci, którzy uniknęli śmierci  określali   pacyfikację ludności Trzonowa i okolic. Ludzie ci przeżyli wielką tragedię. 13 grudnia 1944 roku Niemcy dokonali masowej zagłady na mieszkańcach Trzonowa. Zginęło wówczas 48 osób, w tym 17 dzieci i 14 kobiet. To była cena jaką wieś zapłaciła za pomoc partyzantom. Pozostałych po nich fotografie, wspomnienia bliskich i cudem ocalałych.

Dziś, tak jak każdego roku, w rocznicę pacyfikacji w Trzonowa, zbierają się na nabożeństwie mieszkańcy gminy i rodziny ofiar, by uczcić ich pamięć. Proszę o modlitwę za poległych. O tych tragicznych wydarzeniach musimy pamiętać, mówić i przypominać kolejnym pokoleniom Polaków.
Pamiętajmy o ofiarach tamtych tragicznych wydarzeń, niech wspomnienie o nich trwa w naszych sercach. Dlatego będziemy o was pamiętać, o każdej chwili waszego cierpienia. Będziemy o was mówić i przekazywać waszą historie naszym dzieciom i wnukom.
Będziemy obecni tu w Książu Małym aby oddać wam cześć, aby kłaniać się ofiarom. My wszyscy o nich pamiętamy i na pewno nie zapomnimy...



Osoby i moi pradziadkowie - rodzina Dziurów, które zostały 
zamordowane i spalone we wsi Trzonów dnia 13 grudnia 1944 roku:

Błach Maria – lat 17, Cichoń Stanisław – lat 20, Cichoń Józef – lat 18, Dziura Piotr – lat 45, Dziura Zofia – lat 41, Dziura Adela – lat 19, Dziura Henryka – lat 16, Dziura Tadeusz – lat 13, Dziura Józef – lat 9, Dziura Witold – lat 7, Gąsiorek Michalina – lat 51, Gąsiorek Józef – lat 48, Gąsiorek Stanisław – lat 38, Gąsiorek Stanisław – lat 14, Gąsiorek Zenona – lat 7, Gołąb Józefa – lat 90, Gołąb Władysław – lat 44, Gołąb Stanisław – lat 22, Jaros Irena – lat 30, Jaros Jerzy – lat 4, Kania Klotylda – lat 60, Kania Urszula – lat 30, Kania Aleksander – lat 6, Kocjan Józef  - lat 50, Kozik Władysław – lat 58, Majka Zofia – lat 38Pasternak Michalina – lat 44, Pasternak Barbara – lat 13, Pietras Mikołaj – lat 60Pietras Zofia – lat 30, Pietras Helena – lat 22, Pietras Maria – 1 rokPietrzyk Władysław – lat 40, Pietrzyk Zofia – lat 35, Pietrzyk Maria – lat 14Pietrzyk Zenona – lat 3, Szmer Zofia – lat 36, Szmer Stanisława – lat 24, Szmer Józef – lat 22, Szmer Stanisław – lat 22, Szych Józef – lat 48, Szych Helena – lat 14, Zegan Ignacy lat 76, Zegan Zofia – lat 27, Zegan Bogusław – 10 miesięcy, Zięba Bronisława – lat 25, Zięba Zygmunt – lat 7, Zięba Mieczysława – lat 2.

Polecane strony zawierające informacje o Trzonowie oraz o Pacyfikacji Trzonowa: 

Trzonów opisany przez stronę Sancygniów -
Zostałytylko zgliszcza - opisany przez Dziennika Polskiego 24 – nr 24 września 2004
Bóg,Honor, Ojczyzna - 60 rocznica pacyfikacji Trzonowa - opisany stronę Niedziela.pl – tygodnik katolicki nr 50/2004
W60. rocznice pacyfikacji Trzonowa- opisany przez stronę Gazeta Miechowska – miechow.info/gazeta
"Polska pod okupacją 1939-1945" - tom. 1 - str 257 - opisany przez stronę - Pamięć.pl 

Cały artykuł można przeczytać poniżej – wydany przez Kuriera Miechowskiego nr 11 (25) marzec-kwiecień 2014.

*

TO BYŁO DLA NAS JAK POWSTANIE WARSZAWSKIE
70-TA ROCZNICA MORDU

Część I – Relacje światków

Kobiety i dzieci zamordowane przez Niemców we wsi Trzonów,
pow. Miechowski, 13 XII 1944 r.
[ze zbiorów mauzolem w michniowej].  
Najmłodsza ofiara pacyfikacji – 9 miesięczny Boguś Zegan, został przebity bagnetem na rękach tulącej go matki, najstarsza – Józefa Gołąb została zamordowana w wieku 90 lat. 24-letnia Stanisława Szmer postrzelona w brzuch w wielkim cierpieniu umierała kilka godzin, na oczach 11-letniej Leokadia Szmer zastrzelono jej matkę, a dziewczynka była światkiem jej agonii. 13 grudnia 1944 roku czas zatrzymał się dla mieszkańców Trzonowa. Niebo zasnuły niemieckie samoloty, przerażonych ludzi okrążyły czołgi, a do wsi w targnęły oddziały niemiecko - ukraińskich oprawców, które zamordowały 48 osób, w tym 17 dzieci i 14 kobiet. To była cena jaką wsi zapłaciła za pomoc partyzantom. Być może po raz ostatni powracamy do wstrząsających relacji opowiedzianych przez naocznych światków pacyfikacji Trzonowa. W opowieściach starszych osób mieszkał się smutek i zal, że tak zostały zapomniane.

13 XII 1944 r. - Pogrzeb ofiar pacyfikacji
Trzonowa. Zdjęcie z kolekcji p. Krzysztofa.
źródło: Stare fotografie Książa Wielkiego - FB.
Trzonów. Niewielka miejscowość w gminie Książ Wielki w powiecie miechowskim leżąca na pograniczu województwa małopolskiego i świętokrzyskiego. Od powiatu pińczowskiego oddziela ją rozległy las sancygniowski, który teraz przyciąga amatorów grzybów, a podczas okupacji był areną walk narodowowyzwoleńczych i przyczółkiem dla partyzantów. Teraz coraz mniej jednak w niej gospodarzy, a coraz więcej starszych osób i opustoszałych domostw. Jak mówią mieszkańcy – wieś po dwóch pacyfikacjach tak naprawdę już nigdy się nie podniosła. Na tablicy w remizie widnieje odznaczenie dla Trzonowa – Polska Rzeczpospolita Ludowa z okazji Dnia Zwycięstwa w uznaniu zasług położonych w walkach z hitlerowskim najeźdźcom. Za pomoc udzieloną oddziałom partyzanckim oraz za wkład w dzieło utrwalenia władzy ludowej Rada Państwa nadaje wsi Trzonów Krzyż Walecznych. Przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński, Warszawa – 8 maja 1979 roku.







Ściśnięta Polska
Tadeusz Bochen – starszy pan w domostwie nieopodal drogi biegnącej do lasu sancygniowskiego o roku 1944 opowiada chętnie choć go dziwi, ze ktokolwiek jeszcze o to pyta. W lasach sancygniowski działo AK, tam były przeważnie miastowe chłopaki z Krakowa, a na wsi były Bataliony Chłopskie. Bataliony w Trzonowie organizował sierżant Szmer, w oddziale było ze 20 osób. Akowców było masę, przebywali w lesie od wiosny do jesieni. Wyjechali na południe. A tyle ich było, ze całą noc z lasu końmi, wozami jechali, jak się wyprowadzili. To były przeważnie młode chłopaki po dwadzieścia kilka lat. Jak nieraz chodziłem do lasu, to tam były między drzewami porobione szałasy, jedzenie meli ze wsi albo z dworu. Z Zaryszyna i Sancygniowa brali owce z dworu, a do nas jak tylko szarówka się zrobiła, zawsze po wodę przyjeżdżali wozem z końmi i dużą beczką. Było i tak, że Niemcy jechali na samochodzie, wieźli łopaty, siekiery, podjechali pod las, a ci ze wsi co byli w Bch, na kraju się w lesie schowali. Niemcy podjechali, a wtedy nasi zaczęli bić naokoło. Zabili siedmiu Niemców, a kilka ich uciekało.

W Trzonowie była i ruska partyzantka. I oni wyszli co idzie droga od Działoszyc do Pińczowa, leciał samochód. Niemcy przejeżdżali, jakaś gruba ryba jechała. Złapali ich, przyprowadzili do lasu, musieli sobie dół wykopać i zastrzelili tych Niemców. Jak były żniwa poszliśmy z ojcem siec zboże kosą, a w nocy przyjechała partyzantka do lasu od Lubczy. Mieli parę koni, wsiedli na wózek i pojechali prosto na wieś. Ja przyszedłem do studni po wodę. A od Wymysłowa samochodem jechali Niemcy i dopadli tych partyzantów na prosto koło naszy studni. Trzech uciekało, a czwarty uciekł może ze 100 metrów, odbił w stronę lasu i padł trzy krotki od ojca zastrzelony.

Wtedy 13 grudnia wszyscy my z rana pouciekali z domu i schowali się w lesie, wróciliśmy dopiero wieczorem. Tyraliera z Niemców i Ukraińców szła od Sancygniowa przez las, czołg szedł. Tyle ich było, że cały las zajęli. Na Trzonówku mieszkała ruska partyzantka. Byli ruscy co uciekli z niewoli, a trochę ich spadochronami spuścili. Oni się stołowali na Trzonówku i wiedzieli, ze idzie tyraliera. Dolecieli na kraj, a Niemcy wychodzą z lasu, to jeden tylko partyzant uciekł, a dwóch zabili u nas na polu. A oni szli przez wieś, wchodzili do domu, wyprowadzili i zabijali. U Cichonia poschodziło się sporo ludzi, to rzucili granat do piwnicy, urwało ręce kobicie, resztę poharatało ludzi. W samym środku wsi, tam było z 10-15 ludzi. Na Trzonówku Górnym zabili dzieci u Dziurów.

My wtedy mieli nabity i powieszony pod szopą taki wielki tytoń, tak się udał! To jak szlo ci Ukraińscy ani tyćka listka nie zostało! Wszystko zabrali.

Ale po co Ukraińcy poszli do wojska do Niemców? Oni chcieli wygraną wojnę, bo będą mieli swój kraj. Ukraina była pod Rosją zabraną i dlatego szli do Niemców na wojnę, żeby sobie podporządkować Polskę. Polacy to się zawsze przed kimś muszą bronić. Żaden kraj nie jest taki ściśnięty jak Polska, z jednej strony był wróg i z drogi wróg. I zawsze trzeba było walczyć.

Pogrom w rodzinie Dziurów
Chcieli mnie wziąć do Niemiec, miałam 14 lat, ale nie chciałam i sobie znalazłam pracę w Miechowie w restauracji u Stycznia – opowiada 85-letnia Zofia Bochen ( z domu Dziura) – Pracowałam ze dwa lata. I wtedy w grudniu miałam 16 lat, jak przyszła kobitka z jajkami z Piasecznej Suwalina i mówi – Ty sobie tak tu pracujesz, a u ciebie cała rodzina wybita, wypalone budynki!

Więc ja – Rany boskie! - Wpadłam z takie okropne zamieszkanie. I poszłam z Miechowa do Trzonowa za koleją jak ona idzie. Doszłam do Święcić, a rodzina mi mówi, ze prawda, ze rodzina wybita, a zostały trzy siostry ranne.

Przyszłam do nas na Trzonówek, a tam nie ma nic. Wszystko wypalone. I no taka szopa została i tam te trupy wszystkie poukładane. Zginęli ojciec i matka, dwie siostry – Adela – 19 lat, Henryka – 16 lat i trzech braci: Tadeusz - 13 lat, Józef – 9 lat i Witold – 7 lat. Trzy siostry ocalały, wujki je wzięli. Marianna starsza o dwa lata leżała ciężko w głowę ranna, nieprzytomna, chorowała bardzo. A dwie siostry były ranne w nogi i ręce.

Do nas do domu często przychodzili partyzanci. Najstarsza siostra szyła ubrania dla partyzantki, na podwórku była kuchnia dla partyzantów, końmi się jeździło jak było trzeba. Pomagali my om jak mogli.

Pod kulami i granatami
Ja od małego dziecka byłam pod kulami i granatami, mam 78 lat – mówi Muszyńska Zenona – Pokażę coś – starsza pani odkrywa swoją pokiereszowaną nogę – Widać kość. Ale nie mam Zbowidu, nie potwierdzili mi.

To było 13 grudnia 1944 roku, miałam 9 lat. Samoloty latały i obserwowały wieś, szły czołgi, Trzonów z wszystkich stron był obtoczony. Mamusia mówi do mnie – Córko idzie front dookoła, będziemy uciekać – A tatuś do niej – Ja zginę to w domu swoim, a ty jak chcesz idź z dziećmi.

Wyszłymy, mamusia wzięła skrajek chleba i idziemy w stronę Książa Małego z dwojga dziećmi. Bo byłam ja i wnuczka Madejski, męża siostry dziecko. Miało dwa lata, w chustce owinięte, dziewczynka, ona była nauczycielką w Słaboszowie, Schab się nazywa. Idziemy, a leci Pieczyrakowa z Trzonówka i woła.

- Gdzieś ty idziesz z dziećmi!! Będziesz zabita na polu! Wróć się, bo front idzie dookoła! To poszliśmy do domu Piły. Było nas 13 ludzi, ustawiliśmy się po ścianie, bo tak zakał gospodarz. A była tam taka stara babcia i mówi tak: Weźcie ten obraz św. Antoniego i wstawcież w okno, to może św. Antoni nas obroni. Wstawiliśmy i siedzimy. A na strychu było sześciu mężczyzn ukrytych.
Stoimy koło ścian, a gospodarz wyjrzał, wrócił i nam mówi:

- Ludzie! Zmówcie spowiedź powszechną! Przygotujcie się do śmierci, bo ludzie leżą po całej drodze zabici, krwi pełno. My zostaliśmy niezabici jeszcze, bo nie doszli do nas. A jak dojdą, tak samo będziemy. - To powiedział, a do nas już strzelają przez okna. Szkła ino naokoło fruwają, ale my już nic, takie ogłupiałe stoimy, bo wiemy, że i tak będziemy zabici. Na ostatku jeden okręcił granat i wrzucił do środka. Zmietli nas z popiołem...

Ale przeżyli my wszyscy tylko ranni my byli okropnie. Jedna Nowakowa miała dziecko przy piersi, pierś jej wyrwało i dziecko całe zalało krwią, ale dziecko przeżyło.

- Jeszcze my się nie pozbierali, a wschodzą Ukraińce z karabinami i wołają: Gdzie bandyt?! - Mówimy – tu nie ma żadnych bandytów. To doszedł Ukrainiec, przejechał po nas karabinem i mówi – A z wami to będzie zaraz tak – szzzzzzzzz!!! - że zaraz nas wszystkich wystrzelają. I w tym momencie wchodzi do nas niemiecki oficer, co miał tu oddział i poszedł zobaczyć, co się robi na wsi. I no popatrzył dookoła, złapał tych Ukraińców za kołnierze do góry i wiła: Wek! Wek! Na koń!! - I tak my zostaliśmy ocaleni przez tego Niemca. Bo granat nas nie zabił, to byliby nas wystrzelali.
A mój tatuś zobaczył wtedy na drodze, jak kopią takiego starego Cichonia. Dali mu worek z gęsiami, on leży na ziemi, a oni go kopią dookoła. I tatuś podszedł do tego Niemca co nas ocalił i mówi mu przez tłumacza – że tam leży stary taki ukopany. I wtedy ten oficer kazał zawołać Niemca co go kopał i mu tak przygroził, że on ma worek wziąć, a stary niech idzie do domu. A ten staruszek co miał z 80 lat, mówi ze łzami do ojca – Janie, uratowaliście mi życie, bo by byli mnie zakopali …
Wyszli te Ukraińce z domu, a ja mówię – Mamusiu, tak mi ciepło w bucie – Mamusia włożyła rękę do cholewki i wyciągła cało we krwi – i tylko krzyknęła – Dziecko! Nogę masz utrąconą! - Wzięła mnie na plecy i przyniosła do domu. Przyjechał na koniu partyzant, ale co on mi mógł pomoc? Przywiózł trochę bandażu, jodyny, zakropił i ta noga się tak zagoiła jak chciała, kość widać.
Do nas partyzanci przyjechali, siano brali, nocowali. I jak nie raz mówiłam do tatusia – Patrz, należą do Zbowidu, dają im coś, a tyś się tyle udzielał, wszystkich żeś w nocy przyjmował i ani mamusia, ani ty nie korzystaliście, a tacy co nic nie widzieli korzystają...

A tatuś mi zawsze mówił tak – Córko, nie zbogacę się, a trzeba było ludziom pomoc... Bo u nas jak kto przyszedł, to zaraz mamusia robiła herbatę, częstowała. A we wojnie przyjechali tacy ze Sosnowca i stołowali się u nas. Młócili cepami zboże i prosili – niech pani nam da co jeść. I mamusia robiła na mleku zacierki, żeby ich jako wyżywić. Bo ich zwolnili z roboty i bali się, żeby ich tam nie wybili i tu uciekali.

Raz szedł tatuś ze szwagrem przez las sancygniowski i nagle słyszą płacz dziecka. Patrzą, a tam mały chłopaczek i płacze do ojca – My uciekali z mamusią i tatusiem i oni mi gdzieś zginęli i ja zabłąkałem – Tatuś zabrał go, podeszedł przez las do kuzyna i mówi mu: Ty masz ino czworo ludzi w domu, a ja mam chyba ze dwanaście, jakbyś przyjął to dziecko, no nie możemy go zniszczyć. - Ale tamten mu mówi – Bracie, a ja już mam dość swoich!

Ojciec tylko popatrzał na chłopczyka i mówi – Trudno, to go zabiorę i on też u nas nie będzie głodny – Przyprowadził go, chłopak miał z 8 lat, był u nas ze dwa lata, a potem pan Karol opisał do Czerwonego Krzyża, że jest u nas takie dziecko. I przyjechał po niego na rowerze ojciec z Sosnowca, był piekarzem. Przyjechał i upadł z płaczem do nóg mamusi i całował jej stopy – Że pani moje dziecko przyjęła, że ocaliła! - A tego chłopaka złapał i wołał – Synu kochany! Ja myślałem, że już cię nigdy nie odzyskam!

I wtedy 13 grudnia co do nas strzelali, ja stałam oparta o ścianę i późni sąsiad mnie odsunął i mówi – Boże! Ale dziecko miało szczęście! Cztery kule szły obok ciebie, ale się wszystkie zatrzymały na kamieniu! - Ale my byli okropnie ranni. I jak ten granat wybuchł, to odłamki przeszły przez sufit co był z desek i wszystkich tych chłopaków na górze poraniło, posiekało. Jak schodzili po drabinie, to płakali, bo mieli szczątki z nóg. Ale ocaleliśmy wszyscy.

Nasza mama zabita
13 grudnia zaciemnił się cały Trzonów. Szły samoloty, czołgi, od samego lasu Niemcy wchodzili do domu i bili ludzi. Bardzo brzydko było, błoto rozchlapane, rędzińsko takie – opowiada 81-letnia Leokadia Nowak – I nadszedł nasz dom, widzimy idą koło okna. Był ojciec – Stanisław Szmer, mama Zofia z domu Milewska, mój kuzyn Władysław Kozik i ja. Moje siostry były małe dziewczynki i po tym jak Niemcy spalili Trzonów w sierpniu one zostały u babci w Boczkowicach.

Mama mówi do tatusia – ucieknij na górę, bo tyś jest młody jeszcze. Ojciec wyszedł na strych, wyciągnął drabinę, a kuzyn został z nami w kuchni. Weszło dwóch. Obchodzili się z nami okropnie. Jeden szarpał mamę za bluzkę, kuzyna w twarz uderzył, a mnie kopa w tyłek i na korytarz. Potem drugi wyprowadził kuzyna na podwórko i go zabił. A jeden został się na korytarzu z mamą i ze mną. Mama go prosiła, żeby darował jej życie, bo ma trójkę drobnych dzieci – 6 lat, 9 lat i 11 lat. On wtedy spojrzał na mnie i pyta mi się – Ile masz lat? - To mu mówię – 11, a on na to – Ja mam takie dziecko w domu. I mówi do mnie – Iż tam dalej, schowaj się, bo ten drugi cię zabije – Ja weszłam do komórki i się schowałam za beczkę – A mama jeszcze raz go prosi – Panie, panie daruj mi życie! - I tylko tyle widziałam, że strzelił do mamy i poszedł. Ten sam, co mi się kazał schować, na moich oczach zabił mi mamę. Pamiętam go do dziś.... Niski, gruby, mocny rudy, w hełmie, miał zielone spodnie z lampasami i krótką czarną broń. I ja z tego pomieszczenia słyszałam, jak mama jeszcze nogami ruszała i tak jęczała. On zabrał się i poszedł, ale jeszcze wrzucił granat na korytarz. A drugi wszedł do komory tam, gdzie ja byłam i zaczął karabinem strzelać dookoła po ścianach. Mnie nie trafił, bo stałam z boku za beczką i słomą.

Ale jak tamten wrzucił granat, to się wszystko zaczęło palić. Ojcu opalił się nos, głowa, włosy mu się spaliły , a mnie tak włosy spadły, ze tylko mi się została ścierń na głowie. Tata wtedy zeszedł szybko i mówi do mnie – Nasza mama zabita... - I wyciągnęliśmy ją jakoś na podwórko. A oni chodzili jeszcze po ogrodzie, jak nas zobaczyli, to tak puścił broń, że całe drzwi ze siekał kulami. Ale my już zdążyli uciec.

Teraz opowiadam te historie córce, bo jak nie mówić o takiej tragedii? Ja się starałam o Zbowid, ale mi nie przyznali. Wie pani, ja Boga dziękuję za ocalenie, ale we mnie dziś został taki lęk. Jak zaciemnili cały Trzonów, jak ojciec spadł ze strychu spalony, jak mi mamę zabili....

To nieprawda...
Pochodzę z Woli Knyszyńskiej, gdzie był dworek co do Sancygniowa należał – mówi Krystyna Włosowicz – Gdy miałam 9 lat przyjechali partyzanci i się zadomowili na Knyszynie. Poukładali broń, mieli kuchnie przejazdową, gotowali, chleb piekli. Opowiem pani historię, jaka to trudna sprawa powiedzieć o człowieku, jaki on naprawdę jest.

To był 13 grudzień 1944 rok. Mój brat miał 17 lat, uczył się stolarki na wiosce Gaik co należy do Zaryszyna. Miał właśnie iść do pracy. Dziedzic z Sancygniowa zawsze dawał znać, że nadchodzą Niemcy i wtedy tez mówił do nas: Uciekajcie, bo będzie obława.

A gdzie my uciekniemy ? - tylko się zapytała mama – Na las nie pójdziemy, bo nas wszystkich wybiją. I zostaliśmy w domu. Rozwidniało się, a Niemcy nadeszli w nocy. Ojciec mówi do brata – Iść póki wcześniej, bo jak przyjdą Niemcy, to cię zabiorą, boś młody, powiedzą ześ partyzant. Tylko jakby czasem szli – Pamiętaj, broń Boże nie uciekaj! Bo Cie zabiją! - Brat szybko wyleciał z domu, a ty znienacka Niemcy wychodzą zaa pagórka, zobaczyli go, wołają – Halt! Halt! - I strzelają do niego. A ojciec spod domu co tchu biegnie do niego i woła – Nie uciekaj1 Podnieś ręce do góry! - No i Niemcy doszli, zabrali tatusia, brata i naszego sąsiada. Tatuś się nazywał Chołota Wincenty, bratu było Henryk, a sąsiadowi Soczawa Tomasz.

Z dała od lasu, polami wszyscy szli na Trzonów obławę robić. Jeden z Niemców kazał otworzyć mojemu bratu skrzynkę z nabojami. Brat pojęcia nie miał, pomógł mu tatuś, bo był 8 lat w niewoli i na froncie i w Rosji. Przerwał walcóweczkę i otworzył, a Niemiec stał obok i mówił coś po niemiecku. I nagle ten Niemiec podszedł do tatusia i trzy razy go kolbą z całej siły w pierś uderzył, aż ojciec zaczął pluć krwią. A wtedy doszedł do nich z tyłu taki bardzo młody Niemiec, miał może trochę ponad 20 lat i mówi do ojca – Chodż pan ze mną – A ojciec go pyta – Ale to mój syn, mogę go zabrać? - Weź go pan – tamten odpowiedział i jeszcze dołączy do nich sąsiad.

I szli ci Niemcy i spod samego lasu zaczęli ubój ludzi. Zobaczyli człowieka na drodze, strzelali do niego z karabinu maszynowego. Jak ktoś nie wychodził z domu, wrzucali granat do środka. Kobieta szła z malutkiem dzieckiem na ręku, puścił serię po niej. Wie pani, mordowania była nie z tej ziemi! Szli całą wsią, zabijali ludzi i składali pod mur. Bili do człowieka z dwóch albo trzech karabinów, jak się przewrócił, to następny i następny...

Ojciec pilnował tego młodego Niemca, ale przyszli jak jeziorko w Trzonowie i on mu się zgubił. A ludzi już wybrali dookoła nich i nagle słyszą z tyłu – Ruas! Raus ! - przyszła ich kolej i pędzą ich na tą kope tych ludzi, co wy zabijali. Brat trzyma ojca za ręce i woła – Tatuś nie zostawiaj mnie! Tatuś już zginiemy! - Ojciec zwleka jak może – robi krok do przodu i dwa do tyłu, żeby odciągnąć, żeby zobaczyć tego młodego Niemca. Ale go nie widać. I nagle doszedł do ojca otyły Niemiec, starczy człowiek, złapał go za koszulę, popycha i woła – Raus! - i pokazuje, żeby się ustawili na przykopie do zabicia. Ojciec się zaparł i myśli sobie – nie pójdzie, niech tu strzela do niego, to nie było jego zabije, bo on wśród Niemców stoi. I wtedy akurat nadjechał gospodarz z pola – Lniany się nazywał – przyjechał i w tym jeziorku chciał konia napoić. Niemcy wołają, żeby dał im kenkarte. A ten Lniany nie wie co robić i podał mi ulotkę. Samoloty jak jeździły, to piszczały ulotki, ale to się nie wiedziało co tam pisze, bo one były po niemiecku. Niemiec spojrzał tylko na nią i woła – Ty fawluchter bandit! - ściąga karabin maszynowy i do niego – A Lniniany dalej na koniu siedział i puścił tego konia w galop – I wie pani, jak on w tym ogniu uciekał ze dwieście metrów, a oni bili do niego! We trzech bili tymi karabinami, a on w jednym ogniu uciekł! I dopiero tak daleko na końcu padł na polu. A ich znów przepchają pod mur do zabicia, ale ojciec poczuł, że go ktoś pociągnął za rękę, a to ten młody Niemiec i mówi do ojca, bo dość dobrze mówił po polsku – Trzymaj się pan mnie, bo ja muszę z wojskiem! - I szli we trzech za nim, ale niedaleko uszli, a znów dolatuje do nich ten starszy Niemiec i atakuje ich, żeby pod te ścianę śmierci szli. A ten młody Niemiec, wie pani, tylko tak zawołał trzy razy: Nain! Nain! Nain! - Wtedy nagle jakieś miejscowy – starszy człowiek, co go Niemcy już prowadzili na rozstrzał, wybiegł z tłumu i z takimi nerwami pchnął tego starszego Niemca w błoto i kałuże. On się przewrócił i tak się gramolił z bajora, a ten młody Niemiec złapał ojca za rękę i wyprowadził ich trzech spośród wojska.

Miało się ku wieczorowi. Doszli na Trzonówek. Weszli do domu do Pietrzyka, wszyscy wybici. Nawet na skraju lasu kupka drzewa leżała, kobieta weszła w gałęzie z dzieckiem i też obydwoje zabili. I ten młody Niemiec mówi im tak – Słuchajcie panowie, ja muszę iść, dołączyć do nich, a wy nie wychodźcie stad.

Tu nie wejdą, bo się boją – Tak im tłumaczy, wyciąga z kieszeni po kawałeczku cukru i im daje, bo tak usta mieli zaschnięte, że nie mogli mówić. Potem ich papierosach częstuje – Ojcu ręce chodzą, boi się, bo myśli sobie – To ryż jest Niemiec, może tylko tak świadczy, żeby on uszedł z życiem, a potem ich zabije... - Wypalili i Niemiec idzie do drzwi, oni się rozsunęli na boki, bo myśleli, że będzie do nich strzelał, ale on wyszedł i poszedł. Usiedli, a tu nagle słyszą szmery. A za szafą w rogu dziecko sześcioletnie siedziało. Rodziców już zabili, a ten chłopaczek, da pani wiarę, za tą szafą przeżył. Kilkanaście lat temu on przyjechał do Sancygniowa i mnie poznał. Ojciec go zapytał, czy ma tu kogo, dziecko pokazało na dom w oddali i ojciec go tam zaprowadził. A sami zebrali się przez te krzaki, las i do domu. To mówię pani, jak ojciec wrócił, cały był spluty krwią, że dwa tygodnie śliny nie mógł przełknąć. Jeść nie mógł, pić nie mógł, tak był zapuchnięty, co go ten Niemiec tak uderzył. I niech pani patrzy, jeden Niemiec go prawie zabił, a ten drugi Niemiec, taki młody człowiek potrafi podać rękę i trzech ludzi uratował.

Ja już nie raz opowiadałem te historię, ale wtedy słyszałam – To nieprawda.... - mówi smutno starsza pani i pyta z goryczą – I jak pani udowodni?

Przestroga dla Polaków
Jedna grupa co zabijała szła od Zaryszyna i lasu, druga mordowała ludzi u góry na Trzonówku. Byli Niemcy i Ukraińcy, ale więcej Ukraińcy zabijali – opowiada Pani Jadwiga, wtedy 11 letnie dziewczynka – Lidzi nie uciekali, a powiem dlaczego. Bo była dwa razy pacyfikacja Trzonowa, raz spalili cały Trzonów w sierpniu 1944. Eskadra samolotów niemieckich nadeszła i puszczali bomby zapalające. Ludzie wtedy byli ostrzeżeni przez partyzantów i uciekli z rana. Jak Niemcy odjechali, powracali do wsi. - Pani! Tu był koniec świata! Bydła ryczały, paliły się żywcem! Domu się paliły! Wszystko w jednym ogniu było! - I potem ludzie mówili, że jakby byli ze wsi nie uciekli, to by może co ocalili. A 13 grudnia już nas nikt nie ostrzegł. W domach były całe rodziny. Było okropnie błoto, bo jak te Niemcory szły takie obrane byty mieli, czołg szedł, samoloty chodziły górą. Ludzie byli oszołomieni! Wie pani, to było dla nas jak Powstanie Warszawskie... Kogo zasrali to bandyt! Zabijali za koleją wszystkich! Starców, dzieci. U Zegana matka trzymała dziecko 9-miesięczne na ręce, matkę zastrzeli, a to malutkie dziecko bagnetem przebił. U Dragana na początku wsi wrzucili granat, bo ludzie się skupili w domu, dużo poraniła i zabiło.

Doszli do nas. Wyprowadzili ojca, mamę, odebrali im kenkarty i ustawili na dróżce. Kenkarty każdy miał za Niemców, tak jak teraz są dowody, to za okupacji były kenkarty. I... w tym momencie nadjechała żandarmeria niemiecka. Bo zabijali Niemcy z Ukraińcami, a nadjechali jeszcze inni Niemcy. I oni jak zobaczyli, ze dzieci leżą wy zabijane po całej drodze, starcy, to zaczęli być rakiety zielone do góry i wołali po niemiecku „auf, auf”. Huk był! A oni na rozkaz, żeby przestać bić. I wie pani, zaraz przestali. I moich rodziców już nie zabili. Tylko wrócili – i pytają – Masz konie? - po polsku umieli Ukraińcy – To ubieraj! - Bo chcieli, żeby im wywieźć amunicję w stronę Sancygniowa. I kliku taki złapali, żeby im to odwozili. Mój ojciec tylko sobie pomyślał: Boże kochany! Przecież ja już nie wrócę, bo kenkarty odebrali, zawieziemy amunicje, oni nas rąbną, ale jakoś wrócili...
A ja się schowałam wtedy z dwójką dzieci po sąsiedzku u Cichonia za piecem. Trzy dziewczynki, postulałyśmy się tak. Przyleciał Niemiec i karabinem po nas jeździ, widzimy się tak. Przyleciał Niemiec i karabinem po nas jeździ, ze się szykuje, zęby nas wystrzelać. Przytuliły my się mocno do sobie i … wtedy zaczęli te rakiety bić. I tak my się uratowały. Niedaleko była piwnica koło Noconia, tam się od Rokity zeszli, było z 15 ludzi, i to wszystko było już przygotowane na śmierć. I oni też ocaleli. Ta żandarmeria co przyjechała od Książa, oni uratowali, bo zaczęli bić rakiety i tamci przestali zabijać.

Ukraince po polsku umieli i jeden tak powiedział, jak odchodził do mamy: Jak się jeszcze raz to powtórzy, to tu po was ani śladu nie będzie, wszystkie was wybijemy!

Wtedy co Trzonów spalili, to potem Niemcy i Ukraińcy rabowali – świnie, kury. Ale powiem pani – Niemcy i tak byli względni. Ukraińcy zarabowali ojcu konie. Gospodarkę my mieli dużą i ojciec nie miał czym robić. A ktoś wyśledził, że na Strzeżowie chłop ma parę obcych kasztanów co chodzą w kieratach. To ojciec pojechał do Miechowa, poszedł do Niemca co rządził i on mi dał kartkę, żeby te konie odebrać. A drugi z Niemców ostrzegł ojca – Niech pan nie jedzie przez Książ, bo na trasie Miechów-Książ stoją Ukraińcy i pana zabiją. Ojciec konie odebrał i skręcił na Bukowską Wolę, Kalinę, Słaboszów i wrócił do domu. I dowiedzieliśmy się, że Strzeżowa ktoś dał znać, że chłop zabrał konie i te Ukraińce już czekały na trasie, żeby ojca zabić.

Wie pani, wszystko zależy od człowieka, jeden może być księdzem, drugi bandytą. I wśród Niemców i Polaków są dobrzy i źli. Tu dziewczynę też uratował Niemiec – jak strzelali u Dragana, Adeli Gąsiorkowej siostra. Niemiec ją pchnął i mówi – Uciekajże, schowaj się! Do ustępu się schowała, miała ze 14 lat i uratowała się.

Tych co wy za bojali późni ludzie przewieźli na wozach i pochowali na cmentarzu w Książu Małym. W Trzonowie jest tylko miejsce upamiętniające. Ale wie pani, Trzonów się już nie podniósł po tych pacyfikacjach, bo jak raz spalili, drugi raz wybili, to ludzie wyjechali. Tu naprawdę ludzie przeszli, ale Zbowidu nie mieli.

Mnie się wydaje, że to dla nas Polaków przestroga jest, że przeszliśmy te kolejkę taką, żeby to w życiu się nie powtórzyło już nigdy. Ale jak się patrzy teraz na ludzi jacy są, to zbliża się ku temu. Bo ludzie są zimni i nieuczynni i tylko pieniądz się liczy. A pieniądz i bogactwo to nie wszystko, bo to wszystko mija. Można być bogatym, a przyjdzie taki czas, ze można nic nie mieć. Karta się odwraca w życiu każdemu. Polacy walczyć umią, i nawet i za kogo, ale potem już zapominają o wszystkim. Polacy mają ten zryw, ale po zrywie już jeden powstaje przeciwko drugiemu.

Jolanta Baran

Dziękujemy Zofii Madejskiej, Pan sołtys z Trzonowa za pomoc przy realizacji tego materiału oraz najstarszym mieszkańcom za to, że zgodzili się raz jeszcze powrócić do tych dramatycznych chwili sprzed 70 lat.

CIĄG DALSZY W NASTEPNYM NUMERZE!
SCHNEESTURM” - „Śnieżna burza” - podłoże historyczne akcji pacyfikacyjnej Trzonowa w 1944r.
Kurier Miechowski nr 11 (25) marzec-kwiecień 2014.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz